Wiersz pt. Fakt

Lubię cię – to już fakt a nie wyznanie,
Chociaż pewnie słyszałeś już dość.
Dosyć zabawne to zakochanie
Lubię nawet twoją bezsenność!
I oczy i uśmiech i nawet twoje żarty,
Chociaż nie wiem, wszystko jest cudowne.
To jak mnie słuchasz, jak jesteś uparty,
Czy to nie wymowne?

Łatwo ze mnie czytać, nie przeczę,
Więc pewnie wiesz od dawna.
Trzymaj nad wierszem pieczę
Bo prawda jest całkiem zabawna.

Wiersz pt. Fantazja

Dotknij mnie
Przesuń dłonią po plecach
Delikatnie, jak opadający deszcz
Strumieniem po kręgosłupie
Obejmij żebra
Dłońmi swoimi tchnij we mnie życie
Oddaj mi ciepło
Oddaj spojrzenie
Może ono mnie ogrzeje ciepłem brązowych oczu
Proszę!
Dotknij mnie
Nie muszę być jedyna
Nie muszę być najważniejsza
Ale muszę być twoja
Uginać się pod twoim wzrokiem
Aż zniknę
I wreszcie będę wolna
Muszę uwierzyć, że istniejesz
Że ja istnieję
Dotknij mnie.
Proszę.

 

Wiersz pt. Strach

Boję się myśleć kiedy milczysz do mnie
I staram się zdusić paranoję.
Co jeśli się mylę, popełniam błąd
Bo czujesz mniej niż ja czuję?

Co jeśli to ja cię odrzucam?
Odmawiam dotyku, jestem powolna.
A może jest zupełnie przeciwnie?
Narzucam się, idiotka namolna.

Boję się kochać kiedy milczysz do mnie,
Ale jakoś przestać nie umiem.
Proszę,  powiedz mi co czujesz!
Boję się, że się nigdy nie dowiem.

Erotyk pt. Objęcie

​Pod skórą, drażni mnie drapiące pragnienie. 

Swędzi, boli – głucho, ale bezustannie. 

Nie ma nikogo, kto by chociaż ze zdumieniem 

Wysłuchał jak pragnę zachłannie 

    Dotyku. 

Intymności. Niewinnego objęcia. 

Obecności innego człowieka, który by zrozumiał. 

Nic nie uśmierza tęsknoty, żadne zajęcia

    Nic nie dają.

 Może ona lub on by umiał. 

Szukanie nieznanego uczucia i wrażenia 

Brzmi abstrakcyjnie, jak coś niemożliwego. 

Słyszałam kiedyś, że miłość odmienia, 

Lecz nie chce wierzyć, że to coś szkodliwego,

Wiersz pt. Zauroczenie 

​Nie wiem, co stworzyło to zauroczenie? 

Uśmiech, gesty, usposobienie?
Piękno, ciało, oczu uniesienie?
Czy była to rozpacz przemożna,
tak urokliwa jak bezbożna,
a pani ma wspaniała, wielmożna.
W czerń przyoblekła figurę
pociętą, zgarbioną posturę.
Zniszczoną przez wieczną wichurę
uczuć nieodwzajemnionych.
Wśród ludzi uduchowionych
i zdarzeń umknionych
depresja towarzyszy mnie i tobie.
W każdej minucie, godzinie i dobie,
opuści mnie dopiero w zimnym grobie.
I może brzmi to patetycznie,
niepoprawnie moralnie i etycznie,
– czuję się niemal ekstatycznie!
Potraktuj to jak wyznanie
chociaż to nie jest kochanie.
Ważne jest tylko uznanie
mojego cichego uwielbienia,
nadal bez wyjaśnienia
małego zauroczenia.
  

Wiersz pt. Thank you

Even for 30p you can buy someones heart,

On a single piece of paper – beautiful piece of art, 

And when you hire a poet, who writes from thin air, 

Try to remember: He is Shakespears heir. 

For the „poet for hire” outside the Tate Modern Gallery ( poetforhire.net )

London, 19.07.’16


I’ll present this one for the context 

„Poem for 30p” 

This one’s a good one 

It will be treasure one day 

This day is now 

We are in it together 

Good luck 

By poetforhire.net

Sentyment pt. Uwertura Lata

Ciepłe spojrzenie zielonych oczu powiedziało mi wszystko.
Zobaczyłam jak w odbiciu lustra promienie słońca łaskoczące skórę, białe okiennice, pachnące siano, słodką lemoniadę z lodem. Drewno leżaka drapało, a grube sznury hamaka wbijały się w bok i brzuch. Ostry smak botwinki i szczypiorku z zabielonego chłodnika kłócił się z ziemistym ciastem czekoladowym, które podano w świetle zachodzącego słońca.
Słyszałam śpiew ptaków, plusk wody w jeziorze. Byłam świadkiem kłótni i miłosnych uniesień, mimo że nigdy ich nie widziałam, nie czułam ich bezpośrednio.
Wyczytałam je z dotyku gładkich opuszków palców o szorstkie, kremowe kartki. Ze zmarszczonych brwi i uśmiechu błąkającego się na twarzy. Słyszałam jej głos, jej ton kiedy cicho recytowała w głowie mój tekst. Rozpoznawałam emocje.

Ciepłe spojrzenie zielonych oczu powiedziało mi wszystko.
Powiedziało mi o burzy, deszczu jak wodospad wysoko w górach, gradzie jak ostre noże i szklane odłamki. O upałach tak gorących, że skóra zdawała się topić pod dotykiem słońca, zimnych lodach truskawkowych. O łzach spływających z potem i soli na skórze.
Poczułam smutek, poczułam radość, młodość, dojrzałość i starość. Widziałam ją w jej oczach. Czytałam ją z jej twarzy.
A potem nadeszła nowa twarz z nowymi historiami. A lato wciąż trwało i oczy były zielone.

Ciepłe spojrzenie zielonych oczu powiedziało mi wszystko. Mówiły mi o dorastaniu, niepewności, o problemach. Te oczy były smutne. Pewnego dnia mnie zostawiły be jednego słowa, jedynie koperta uwierała mnie między stronicami, aż nie wyjął jej ktoś i na litery nie spadły łzy. Tych smutnych zielonych oczu nie zobaczyłam już nigdy więcej.

Miniatura pt. Alien

Ranek był jakby zasnuty ciemnym całunem. Szare chmury przywodzące na myśl (nie)nadchodzącą burzę ścieliły się nisko na niebie, otulając miasto mroźną wilgocią. Mimo, że były ciężkie, zdawały się być bardzo wysoko, ponieważ nad linią horyzontu odcinał się pas czystego nieba.
Kwestią około kwadransa był świt. Lekko żółtawy, nieśmiały blask rozjaśnił na dobre dzień. Nie rozgonił wody z powietrza, ale skutecznie przepędził ciemne chmury. W końcu do palety dołączyła czerwień, fiolet i nareczcie – chłodny błękit, który zdominuje kolorystycznie resztę grudniowego dnia. 
Ostry wiatr dnia poprzedniego oraz nieprzyjemny drobny deszcz odeszły w zapomnienie jeszcze w nocy; pozostała jedynie senność.
Warszawa jako miasto wyjątkowo senne w poniedziałkowe poranki zupełnie przeoczyła jeszcze jeden rozbłysk światła , który nastąpił dokładnie o godzinie 6.13. Wielka szkoda, gdyż może dzięki temu, co niosło to światło (zapomnijmy na chwile o Lucyferze), manifestanci KODu mieliby dodatkowego asa w rękawie pod Kancelarią Pana Prezydenta.
Tym wątpliwym z wyglądu asem był (przypuszczalnie) chłopak. Wyglądający na około piętnaście lat, niezbyt wysoki, niezdrowo blady chłopak. Nie posiadał na twarzy żadnego owłosienia, w tym również brwi czy rzęs, za to całą ja miał pokrytą czymś między trądzikiem a piegami. Na czubku głowy miał niezdarną kupkę rudawo-blond włosów. W ogólnym rozrachunku zdawał się być ciężkim przypadkiem uczulenia na słońce.
Istota, która ani na pierwszy ani na żaden rzut oka nie dała się poznać jako coś nie z tej planety, władała biegle (aczkolwiek nie płynnie) językiem angielskim. Co byłoby nawet przydatne, gdyby nie wylądowała w samym środku PRLowskiego blokowiska gdzieś na granicy Ochoty z Włochami. Miała zresztą przy tym wręcz niezwykłe szczęście że w ciągu całego, długiego, mroźnego dnia nie natrafiła na grupę gentlemanów w dresach, niezbyt sprzyjającej cudzoziemcom czy mężczyznom w obcisłych, różowych kostiumach. To znaczy, nie żeby była z tego powodu zadowolona. Nie zdając sobie sprawy z tego, jakie niebezpieczeństwo ją ominęło, była wręcz zirytowana, że na nikogo nie natrafiła, więc kiedy wreszcie na kogoś wpadła, od razu postanowiła tę osobe zatrzymać.
– EHKIUZMI! ZORRRI MIZTERRR!- zawołała rudowłosa istota, nieokreślonej płci (acz zdająca się być męska).
– Przepraszam?- odpowiedziała młoda warszawianka, poprawiając różowy plecak sygnowany nazwiskiem niejako W. Disneya na ramieniu.
– EM LUKIN WOR DA LIDER. LID MI TU DA LIDER.
Niespełna siedmioletnia dziewczynka niewiele zrozumiała z wypowiedzi dziwnego pana, toteż tknięta genialną myślą postanowiła uciec czym prędzej. Siedmioletnie dziewczynki zawsze miały tendencję do uciekania od problemów.
Istota podrapała się po głowie i nieco zawiedziona wróciła do statku kosmicznego. Nie tego się spodziewała po Ziemi.

Satyra pt. Ofiary języka Polskiego

Bolesny dla uszu głos polonistki, strofujący i pouczający nas. Przemądrzałe, aroganckie oczy, czujny nos, kościste dłonie. Obwisłe piersi, usta cienkie i jadowite, wąskie biodra.
Znajduje kolejną ofiarę.
Zaczyna pozornie, aby tylko zajść niespodziewającego się niczego ucznia. Dygresja. Nagle wstaje, przechodząc między ławkami – jakby szukając. To tylko zmyłka.  Biedny Julek, upatrzony wcześniej, z zagrożeniem, jest już w jej zasięgu! Przypada do niego, wbijając ostre pazury w ławkę, ryjąc twarde, lakierowane drewno.
Zadaje pytanie.
– Kto był najwybitniejszym pisarzem pozytywizmu?- ostre, nosowe dźwięki wbijają się w mózg z głuchym łupnięciem.
Julian przełyka ślinę, rytm jego serca przyśpiesza a pot występuje na czoło. Element zaskoczenia, który zastosowała polonistka zadziałał idealnie. Uczeń, jąkając się, próbuje sformułować odpowiedź.
– H-He-Henryk Ś-Sienkie-Wicz?- Jednak bardziej zapytał niż odpowiedział i to był jego błąd.
– BZDURY! Pała.
Przestrach zdjął całą klasę: ta niespodziewana ocena mogła znaczyć tylko jedno, – polonistka miała okres.